Mój przyszły konkubent powinien mieć większe jaja niż ja. To chyba warunek najważniejszy. Często czuję, że przewyższam swoich kumpli męskością. I nie dlatego, że coś mi zwisa między nogami - nie nazywałabym wtedy siebie kobietą. I nie dlatego, że klnę, jak szewc - to chyba wyniosłam z domu. I nie dlatego, że pijąc ze mną padają jak muchy - wyższa przyswajalność alkoholu. Przewyższam ich po prostu siłą swojej woli, naturalną zdolnością i nawet chęcią do dominowania. Taka herod baba. Wredna zołza. Bez obdarzania innych cierpieniem w formie noży, latających w czasie PMS.
Warunek kolejny? Romantyzm przejawiający się tylko w formie własnoręcznie ugotowanej kolacji. Zaproszenia do restauracji niech sobie zachowają dla tych, które tę formę romantyzmu akceptują. Dla mnie to niepotrzebne wywalanie kasy. Kwiaty? Lepiej kupić czekoladki. Ale trzeba wyczuć moment, bo jeśli nie mam ataku cukrowego, czekoladki zdecydowanie się zmarnują. Poza tym kwiaty więdną, a zjeść je można tylko u Magdy Gessler. A takie domowe spaghetti, to sobie zawsze wszamię.
Wróćmy na chwilę do jaj. Jeśli nie ma zamiaru mnie raz na jakiś czas (ja przez to rozumiem CZĘSTO) złapać za gardło, pchnąć na ścianę, namiętnie pocałować, a potem tak zajeździć, że nie będę mogła wstać przez tydzień to don't bother. Nie jestem erotomanką, nie lubię po prostu tzw. pitu-pitu w łóżku. Baba to nie cholerna księżniczka na ziarnku grochu. Przyda jej się parę siniaków. Ja na nie patrzę z sentymentem. Wiem wtedy, że noc była piękna i pamiętna.
Jest jedna romantyczna, pedalską wręcz zwana rzecz, której przy takiej okazji nie odpuszczę. Porozstawiane po pokoju, zapalone, zapachowe świeczki... A jednak. Posiadam jakąś cechę, która nie robi ze mnie totalnego chama i prymitywa. :)